piątek, 16 maja 2014

Szczęśliwa historia Sary

Dzisiaj post autorstwa Katarzyny Żabińskiej. Kasię poznałam na zawodach dogtrekkingowych. Ze wszystkich stron bombardują nas smutne i tragiczne historie o porzuconych i zaniedbanych czworonogach. Dlatego też, gdy Kasia zasugerowała mi, że warto opisać historię z happy endem z entuzjazmem przystałam na ten pomysł. Sara jest pieskiem z Fundacji Dar Serca dla Zwierząt. Jako szczeniak została adoptowana przez nieodpowiedzialnych ludzi i porzucona. 
Zapraszam do lektury :)



A o to ta historia.

27 czerwca 2013 zamieszkała z nami Sara, miała wtedy niecały rok.
Rasy jest szlachetnej, ba niejednej. Coś z owczarka niemieckiego, coś z huskiego :P,  ot taka ślicznotka.
Jak do nas trafiła? Szukaliśmy psa dla nas tak 1,5-2 letniego już z określonym charakterem i podejściem do dzieci i kotów. Z setek ogłoszeń wybraliśmy 4 i napisaliśmy do opiekunów z prośbą o dokładniejszy opis psów. Zależało nam na dokładnych informacjach, ponieważ chcieliśmy dobrać psa pasującego do naszej rodziny, lubiącego dzieci i takiego, który dogada się z kocim rezydentem.
Wśród tych 4 psów nie było Sary. Na jej zdjęcie, a potem opis trafiliśmy przypadkiem. W sumie nie jest to typ psa jakiego szukaliśmy, miał być mały, taki w sam raz na kolana, tak do 13 kg, z krótką sierścią.

Sara ważyła ponad 20kg czyli przekraczała nasze założenia 2 razy, sierść ma dłuższą, ogon puchaty ;), ale z drugiej strony o niej wiedzieliśmy najwięcej, z jej opiekunką (Panią Martą Toch z Fundacji Dar Serca) byłam w najlepszym kontakcie i najwięcej mogła mi powiedzieć. Zdecydowaliśmy pojechać i ją poznać, sprawdzić jaka jest duża, jak się zachowuje, jak reaguje na Jula, a Julek na nią.
Uzgodniłam z Panią, że damy odpowiedź kilka dni po spotkaniu, bo jeszcze musimy poznać te inne psy i wybrać takiego, który do naszej rodziny spasuje najlepiej.
Pojechaliśmy i wróciliśmy z Sarą. Poznaliśmy pannę i zakochaliśmy się na amen. Nie było ważne, że jest za duża, że kudłata, że jest 3 razy większa od Julka. Pokochaliśmy ją wszyscy. Julek piszczał z radości, mimo że jeszcze troszkę go jej rozmiar onieśmielał. Posiedzieliśmy i pobawiliśmy się z nią godzinę, pospacerowaliśmy i nie mieliśmy serca jej zostawić. Podjęliśmy decyzję, że zabieramy ją do domu. Ponieważ nie mieliśmy w domu nic dla psa, pożyczyliśmy od opiekunki smycz i obrożę i po drodze do domu kupiliśmy małej wyprawkę. Po kilku dniach podpisaliśmy umowę adopcyjną i Sara stała się pełnoprawnym członkiem rodziny.




 Jak z każdym psem po przejściach z Sarą też nie było tak zupełnie gładko. Początkowo była bardzo cicha i niepewna. Siedziała w kącie. Na ogród wychodziła tylko z którymś z nas, bała się sama. Na spacerach jeśli już zgodziła się wyjść poza ogród to trzymała się bardzo blisko (nawet na smyczy).


No i sikała pod siebie, sikała niemiłosiernie. Jak wracaliśmy ze spaceru sikała na widok domu, jak widziała nas rano po nocy sikała ze szczęścia, nawet jak mąż do niej zagadał to sikała (może dlatego, że ma niski głos), sikała jak ktoś przychodził i jak któreś z nas wracało do domu (nawet po 10 minutowym wypadzie do spożywczaka). Oprócz tego, że sikała to niszczyła i rozwalała rzeczy za każdym razem, gdy zostawała sama w domu (choćby na moment). Albo zjadła mi nowe buty, albo wywlekła ze spiżarni makaron albo sezam i rozsypała na dywanie, albo poodgryzała zakrętki w kartonach z mlekiem ... No było tego trochę.
Na szczęście dostaliśmy z fundacji namiary na behawiorystkę panią Elizę, która podpowiedziała nam dlaczego Sara tak się zachowuje i jak pomóc jej poradzić sobie w nowej sytuacji.

Teraz Sara nie niszczy już rzeczy, a sikanie zdarza się jej sporadycznie, na widok niektórych osób, których dawno nie widziała, ale to też w końcu minie.
Nasz cichy i spokojny pies przeobraził się w wulkan energii i to całkiem głośny oraz charakterny - jak każda kobieta musi mieć ostatnie zdanie, nawet kiedy coś nabroi i odsyłamy ją na miejsce to siedzi i jeszcze poburkuje pod nosem.



Sara pierwsze przeobrażenie przeszła na naszych pierwszych wspólnych wakacjach. Była z nami cały czas i może to pozwoliło się jej poczuć pewnie. Stała się żywa, radosna, bardziej ufna i otwarta. Jest niesamowicie wiernym psem, bardzo kochającym, naszego syna nie odstępuje na krok, zawsze pilnuje go na spacerach, śpi pod jego łóżkiem. Jemu też pozwala zrobić z sobą wszystko, nawet zabrać kość z pyska. Sara uwielbia bawić się w przeciąganie liny, ale Julkowi zawsze popuszcza, oddaje, jest w stosunku do niego bardzo delikatna. Jest jego ukochanym przyjacielem, to jemu pierwszemu pozwoliła się przytulić.
Jest już z nami prawie rok, ale nadal widać w niej cień tych przeżyć, które ją spotkały. Ostatnio podeszła i przytuliła się do nas, gdy czytaliśmy wspólnie książkę na dywanie – baliśmy się ruszyć, że zaraz ucieknie tak jak zawsze, ale nie pierwszy raz pozwoliła się objąć i przytulić nam dorosłym.
Z dnia na dzień otwiera się coraz bardziej. Staje się też rozpieszczonym uparciuchem, ale to akurat nasza wina, więc czeka nas wszystkich (tak i nas i psa) tresura.



Poproszono mnie, żebym napisała dlaczego ją kochamy. Jak powiedział mój mąż „tego się racjonalnie wytłumaczyć nie da” ;) bo nadal ma masę zachowań, które nas wkurzają i nad którymi musimy zapanować (na przykład zabiera nam skarpetki i roznosi po domu, albo znosi do łóżka swoje przysmaki i zabawki, gdy śpimy i układa nam na poduszkach), ale ją kochamy.

Katarzyna Żabińska

Link na stronę Fundacji: Dar Serca Fundacja dla Zwierząt

8 komentarzy:

  1. Cudowna historia :) Tak widocznie musiało być,że do nich trafiła :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciwkawa historia bardzo miło się czyta.

    Pozdrawiamy Hania&Fiona

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastyczna historia :) Musze przyznac, ze wzruszylam sie czytajac ja :)
    Pozdrawiam Wasza Rodzinke!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeju .. fajnie się to czytało :)
    piękne zdjęcia :)
    dodałam do obserwowanych. Liczę na rewanż :>

    cooldogyorkie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękna historia. Milion głasków dla Sary i pozdrowienia dla jej właścicieli. :)
    Nawiasem, ostatnio przeglądałam sobie ogłoszenia z psami do adopcji i zastanawiałam się, czy w ogóle jest możliwa odpowiedzialna adopcja zwierzęcia... Z jednej strony, mamy ankiety adopcyjne, wizyty przed i po adopcyjne i ogólnie dość restrykcyjne sprawdzanie właścicieli (chyba bardziej niż niejeden hodowca psów rasowych), z drugiej natomiast o psie z ogłoszenia nie można dowiedzieć się nic konkretnego, poza tym, że dotychczas miał smutne życie i był krzywdzony przez złych ludzi. Ani słowa o stosunku do kotów, dzieci, innych zwierząt - a jeżeli już to bardzo rzadko. Trudno oczekiwać, że ewentualnym właścicielom uda się w ten sposób znaleźć psa, z którym będą mogli stworzyć szczęśliwą, zgraną psio-ludzką drużynę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiscie, że można się dowiedzieć. Najwiecej od wolontariuszy, tylko trzeba sie wykazać cierpliwością bo to zwykle zajeci ludzie są. Psiaki z roznych fundacji często są opisane dość dokładnie wraz z stosunkiem do psów/ kotów i dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  7. właśnie za takie drobne "psie problemy" je kochamy ;D przynajmniej jest co wspominać i z czego się pośmiać :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Coś pięknego! Znam Sarę, to kolo mojego domu zostala wyrzucona, to na kielbase z mojej lodowki skusila sie pojsc domnie i do dzis zaluje ze jej nie schowalem przed calym swiatem :) chetnie bym ja zobaczyl jak sie teraz miewa :) nigdy nie spotkalem tak uroczego i przyjaznego psiaka :)

    OdpowiedzUsuń